Igor Brzeski – lider, który nie tylko budował oddział Włocławek Omida VLS od zera, ale też nie boi się trudnych tematów: transportu węgla, pracy po 300 godzin miesięcznie, zwolnień i ryzyka.
W szczerej rozmowie opowiada o swojej drodze: od ratownika medycznego, przez transport high value, czy tytoniu, aż po logistyczne projekty na skalę międzynarodową.
Zacznijmy od roku 2016. Był on dla Ciebie pierwszym, poważnym momentem wejścia do branży TSL. Co wpłynęło na tę decyzję?
Igor: Z ciekawostek, wcześniej pracowałem jako ratownik medyczny na karetce, jak i w szpitalu, ale powiem szczerze – duża ilość godzin zaczęła mnie przytłaczać. Sama doba nie była najgorsza, wszystko zależało od tego czy pracowałem na miejscu, czy w terenie, ale już suma godzin w miesiącu oscylowała wokół 300tu i robiło się ciężko. Po trzech latach powiedziałem sobie, że czas na zmiany. Do tego doszły zwolnienia – byłem jednym z trzydziestu paru zwolnionych, co pozwoliło mi podjąć radykalne kroki.
Czyli zmiany były wymuszone przez sytuację?
Igor: Trochę tak, a dodatkowo przez rozmowę z moim tatą, który jest zawodowym kierowcą. Powiedział: ,,Igor, znasz dobrze angielski, może spróbowałbyś swoich sił w transporcie?" I tak trafiłem na ogłoszenie firmy, która była na rynku już parę lat i posiadała własny tabor. Aplikowałem i po okresie próbnym zostałem na stałe. Okazało się, że daję radę, choć łatwo nie było.
Z czego wynikały trudności?
Igor: Praca od godz. 8 do 19–20tej była jeszcze do przeżycia, z tym poniekąd wiąże się ten zawód, ale potem doszły dziesiątki kierowców pod moją opiekę wożących elektronikę i tytoń. Wiązało się to z obsługą monitoringu zewnętrznego, wewnętrznego, testami kierowców, naczep, pełną kontrolą każdego etapu.
Stres dawał się we znaki?
Igor: I to jak. Sama świadomość, że odpowiadasz za towar o bardzo wysokiej wartości, musisz pilnować jakości, procedur, parkingów, bezpieczeństwa. Psychicznie było naprawdę ciężko. Ale! Mimo wszystko – wiele mnie to nauczyło.
Czy ,,wymagające warunki” dały Ci solidny warsztat na przyszłość?
Igor: Dokładnie. Sam jestem dość zdeterminowanym człowiekiem, wydaje mi się, że wyniosłem to z domu. Mój ojciec zawsze taki był w dążeniu do celu. Kiedy coś sobie postanowił – realizował to do końca i tym właśnie mnie inspirował. Przyznaję, jestem również dość pedantyczny – wszystko musi mieć swoje miejsce, czy to w biurze, czy w samochodzie.
Co stało się potem?
Igor: Pracowałem na stanowisku dyspozytora, a z czasem zaczęło mi brakować wyzwań i przestrzeni do działania. W Omidzie zobaczyłem szansę na poszerzenie kompetencji i aplikowałem — tutaj rola dyspozytora nie ogranicza się tylko do układania tras i kontaktu z kierowcami. Mamy wpływ na cały proces operacyjny, a także współpracę z klientami i przewoźnikami.
Samo przejście było płynne, od początku czułem, że Omida stawia na ludzi, ich doświadczenie i zaangażowanie. To było dla mnie ważne — wiedzieć, że nie jestem tylko „trybikiem”, ale częścią zespołu, który realnie wpływa na wyniki.
Od początku miałeś zamysł stworzenia oddziału we Włocławku?
Igor: Na starcie pracowałem zdalnie, wtedy dom pełnił rolę mojego biura i były dni, kiedy nie wychodziłem z pokoju. Po około trzech miesiącach, wraz z dynamicznym wzrostem wolumenu pracy i efektach konsekwentnych działań, rozpocząłem poszukiwania odpowiedniego biura. Po rozmowach z Zarządem zapadła decyzja o oficjalnym utworzeniu oddziału pod moją opieką. To była czysta praca od podstaw. Poza codziennymi obowiązkami operacyjnymi dochodziła odpowiedzialność za rozwój współpracowników. Trzeba było działać wielozadaniowo — dziś rozmowa z klientem, jutro szukanie przewoźnika, a po godzinach organizowanie zaplecza biurowego.
A jak patrzysz na to z perspektywy czasu? Warto było zaryzykować?
Igor: Była to świetna szkoła logistyki i zarządzania — nauczyła mnie elastyczności, szybkiego podejmowania decyzji i patrzenia na biznes szerzej niż tylko z poziomu jednej funkcji. Trzeba mieć na względzie, że ciężkie momenty w rozwoju są nieodłącznym elementem, ale każdy najmniejszy sukces smakuje wtedy podwójnie. Każda podpisana umowa, każdy nowy klient były dla mnie osobistą wygraną.
I pamiętam taki przełomowy moment – po trzech miesiącach, jak już biuro zaczęło działać i wynik się stabilizował, poczułem, że to naprawdę ma sens, że dobrze zrobiłem ryzykując. Bo wiesz, kiedy masz rodzinę i wiele innych, ważnych kwestii na głowie to ta decyzja naprawdę kosztuje. Ale dziś wiem, że było warto.
No dobrze, biuro otwarte, pierwszy zespół... Co było największym wyzwaniem?
Igor: Najtrudniejsze było znalezienie odpowiednich ludzi. Zatrudniałem osoby bez doświadczenia – uczyłem ich od zera, pokazywałem, jak wygląda nasza praca, na czym polega odpowiedzialność za trasę, za klienta. Sporo czasu zajmowało wdrażanie, ale też budowanie zaangażowania i samodzielności. Dopiero po czasie, jak przyszła Wiktoria, potem Michał, zaczęliśmy mieć stabilniejszy zespół i wyniki szły systematycznie w górę.
Pamiętasz projekt, który szczególnie zapadł Ci w pamięć? Coś naprawdę wymagającego?
Igor: Zdecydowanie transport węgla. Był to najbardziej złożony projekt, z jakim miałem do czynienia. W tym procesie nie chodzi tylko o wywiezienie węgla z kopalni. Trzeba znaleźć dużą firmę, która odbierze węgiel, przewiezie go do magazynu, przepakuje do big bagów, załaduje z powrotem na auta... Do tego aspekty prawne – transport paliw pochodnych, kwestie SENT-u. Cały proces przygotowania tego projektu trwał dwa tygodnie.
Brzmi jak wyzwanie kompletne – logistyka, prawo, organizacja?
Igor: Tak, ale opłaciło się – z jednego "rzutu" można było wygenerować dobrą marżę. Było też wiele innych projektów – jak Grecja czy transport półproduktu do wyrobu spirytusu z Niemiec do Polski, transport węgla do Włoch. Ten drugi trwał prawie rok, przewoziłem 4–7 aut tygodniowo. Węgiel był tym największym sukcesem – bo wymagał najwięcej pracy, cierpliwości i organizacji.
Czy jesteś w stanie dać jedną radę, którą inni mogliby wykorzystać do rozwoju swojej kariery w spedycji, w transporcie?
Igor: Klucz do sukcesu to konsekwencja i determinacja. Możesz być zdeterminowany, ale szybko się wypalić. Jeśli jesteś konsekwentny – to się nie zatrzymujesz, tylko cały czas napędzasz ten motor. To naprawdę działa.
Widziałem ludzi, którzy zaczynali świetnie, a potem odpuszczali. Osobiście nie rozumiem stwierdzenia: ,,Ja się tym nie zajmuję i przekierowuję zapytanie klienta dalej”. Kiedy klient do mnie napisze to uczę się wszystkiego, co jest potrzebne, żeby mu pomóc. Byłem kompletnie zielony w transporcie towarów ponadgabarytowych. Dziś specjalizuję się w jego organizacji. Fakt, że czegoś nie umiesz dziś, nie znaczy, że nie możesz się tego nauczyć.
Konsekwencja plus determinacja – to jest to. Zawsze mówię: jak weźmiesz magnes bez witaminy B6, to nic Ci to nie da. Tak samo jest z konsekwencją bez determinacji – albo determinacją bez konsekwencji. Jedno bez drugiego nie działa. Jak odpuścisz jedno zlecenie, jak zapomnisz o jakiejś szansie – to nie będzie efektu. Trzeba działać non stop.